Warunki mieszkaniowe w Polsce należą do najgorszych w Unii. Katalog patologii obejmuje między innymi absurdalnie małe metraże, fatalną jakość zabudowy, grodzenie osiedli, demolowanie przyrody i zabytków czy "dziką reprywatyzację". Deweloperzy w Polsce rzadko zajmują się zaspokajaniem rzeczywistych potrzeb lokalowych, a rynek nieruchomości jest ukształtowany przez bezwzględne realia kapitalizmu i brak polityki mieszkaniowej z prawdziwego zdarzenia. Czym właściwie jest niesławna patodeweloperka? Dlaczego mieszkania w nowej zabudowie są tak drogie? I jakie niespodzianki mogą kryć się za często używanym w ogłoszeniach słowem "przytulne"?
Urbanista Łukasz Drozda analizuje sytuację na polskim rynku mieszkaniowym, rozmawia ze specjalistami z tej branży, a także szuka odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące problemów mieszkalnictwa w naszym kraju. Kreśli przy tym krajobraz współczesnej polskiej urbanizacji – od wielkich miast, jak Warszawy, Krakowa i Wrocławia, po mniejsze, takie jak Siewierz i Żory. Pokazuje, że niewydolny system kopie dziury sam pod sobą, wciągając do nich przyszłość kolejnych pokoleń.
Spragniona konkretnej wiedzy, śledztwa dziennikarskiego, statystyk, krótko mówiąc oręża do walki z wszelkiej maści miłośnikami patodeweloperki, flipperowania i niczym nieskrępowanego wolnego rynku rzuciłam się na nowy reportaż wydawnictwa Czarne jak Reksio na szynkę. Niestety szynka w smaku okazała się trefna.
"Dziury w ziemi" to bowiem zbiór luźnych refleksji, które autor rozdmuchał tak bardzo, że powstał z nich 'reportaż'. Znajdziemy w nim relacje z odwiedzin osiedla Marina w Warszawie, dowody anegdotyczne w postaci opowieści znajomych, fanpejdże z fejsbunia, powoływanie się na znane nazwiska, z którego nic nie wynika, newsy o Patrycji Tuchlińskiej i garść faktów. Jak widać - samo mięso.
Nie przeczę. Może i projekt był dobry, ale jakość i wykończenie jak u mnie na osiedlu, gdzie dewizą dewelopera było - grunt to front.
Spore rozczarowanie. Miałem nadzieję na dużo bardziej pogłębioną analizę podpartą wieloma danymi, a tymczasem otrzymaliśmy książkę bardzo powierzchowną, stanowiącą najwyżej dobre wprowadzenie do tematu dla laików (być może taka była koncepcja). Jednocześnie „Dziury w ziemi” nie mają walorów literackich i napisane są niemal w całości zza biurka, więc ta powierzchowność nie jest rekompensowana przez reporterską pracę w terenie i chociażby rozmowy z mieszkańcami osiedli łanowych czy np. projektantami patodeweloperskich budynków.
To bardziej zbiór przemyśleń autora, niż rzeczywisty reportaż. Nie znajdziemy tu diagnoz czy też próby znalezienia możliwych rozwiązań, jest za to sporo obwiniania urzędników za decyzje polityczne oraz skakanie od sasa do lasa po poszczególnych patoinwestycjach. Meh.
Zmarnowana szansa na tekst o poważnej kwestii oraz faktycznym problemie. Podręcznikowy przykład tego czym nie jest i nie powinna być literatura faktu. To jest nasycony ideologicznie esej i choć trudno się nie zgodzić z niektórymi twierdzeniami, nie tego oczekiwałem po reportażu. Moim ulubionym fragmentem został ten, w którym "bezmyślni inwestorzy" ( autor nie unika cechowania i jest ono zazwyczaj jednostronne) zostali na szczęście zatrzymani przez ekologów, dzięki czemu rosyjskie wojska utknęły na rogatkach Kijowa w lesie.
Książka słaba, nieprzemyślana. Nie jest to reportaż, brak tutaj analizy, brak przedstawienia szczegółów sytuacji. Autor skupia się na znanych podstawach, rzuca kilkoma znanymi nazwiskami, porusza temat kilku dużych obiektów, tak naprawdę nie wyciągając żadnych wniosków, których też nie ma z czego wyciągnąć. Bardzo jednostronny obraz, książka pretensjonalna, nie przedstawiająca informacji innych niż te pasujące pod tezę autora. Przeczytanie jej nie podniesie poziomu naszej wiedzy. Autor dochodzi w książce do takich wniosków jak: deweloperzy sprzedają mieszkania osobom, które na nie stać, nie zaś tym, którzy naprawdę ich potrzebują. Wow. Czy w takim razie dealer samochodowy sprzedaje samochody tylko tym, którzy ich potrzebują? Czy piekarz sprzedaje bułki tym, którzy przychodzą do piekarni czy tym, którzy są faktycznie głodni? Warto przestać mylić prowadzenie firmy z działalnością dobroczynną. Fajnie byłoby też gdyby autor nie był zszokowany oczywistym faktem - osoby prowadzące działalność i wykonujące swoją pracę ZARABIAJĄ (szok).
Bardzo potrzebna książka. Niech Was tylko nie zmyli wydawnictwo - to nie jest reportaż, jak większość rzeczy wydawanych przez Czarne. To raczej esej popularnonaukowy, mający na celu zebranie badań / informacji / historii / opinii dotyczących patodeweloperki w Polsce. Dlatego też Drozda nie rozmawia z mieszkańcami, nie zagłębia się w ciemne korytarze wyłożone marmurem, ani nie trafia na przysłowiowe "dziury w ziemi" pośród pól. Zamiast tego w pigułce wrzuca nam wszystkie grzechy i grzeszki deweloperów, porównuje ich działalność z tym, co wiemy z poprzednich epok lub z innych krajów UE. I robi to naprawdę sprawnie! Totalne must have osób zainteresowanych tematem rozwoju miast i zmieniania otaczającej nas przestrzeni na lepsze :)
EDIT 2024 Przeczytałem podobną tematycznie książkę Bartosza Józefiaka i muszę obniżyć ocenę. Teraz, gdy mam większe pole do porównań jestem w stanie przypomnieć sobie braki i niedociągnięcia u Drozdy. Po prostu nie wgłębił się on w temat tak, jak to powinno być zrobione przy dobrym reportażu
zbiór refleksji i przykładów znanych autorowi + krótkie przedstawienie tematu dla osób niezaznajomionych. ze względu na studia, nie dowiedziałam się nic nowego, jedynie przypomniałam sobie kilka inwestycji i smaczków urbanistycznych. jeśli nie wiecie o urbanistyce nic, to możecie przeczytać, może wam się spodoba (jest napisana dość luźno, bardziej esejowo i nieformalnie, więc do czytania jest okej), ale jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, to polecam sięgnąć do literatury, chociażby tej z przypisów książki :) zdecydowanie zbyt skrótowo i pobieżnie
Nie zeby to był jakiś niesamowitych, pisany 10 lat, z bilbliografia na 30 stron, zmieniający spojrzenie na świat, reportaż. Raczej tylko utwierdził mnie w przekonaniu że to co mi się wydawało, to faktycznie tak właśnie jest. Spoko ok Boże, niechciałabym mieć nigdy nic wspólnego z przemysłem budowlanym
Spodziewałam się dobrego reportażu ze stajni Czarnego a dostałam produkt pato-reporterski. Niby jest historia ale sklecona z pre-fabrykatow. Książka na jeden wieczór. Nie wnosi nic nowego.
Rzucam ją po 40%. Do mojej wiedzy nic nowego nie wnosi. Autor sam chyba nie do końca miał pomysł na tę książkę - na początku pisze, że nie będzie się koncentrował na konkretnych przykładach, a potem właśnie na nich się opiera. A potem, że będzie pisał ogólnie o problemie. Więc wyszedł z tego taki miks, że czasem jest zbyt ogólnie, a czasem zbyt szczegółowo. Nie dokończę.
Takie 3,5 gwiazdki za tę publikację. Podzielona na eseje, każdy o innej patologii mieszkaniowej, część informacji jest jednak z kategorii tych bardziej oczywistych, jeśli choć trochę ktoś interesuje się tematem, ale można wyłapać kilka nowych ciekawostek, niemniej całość bez szału.
Bardzo dobre wprowadzenie w temat. Pewnie istnieją pozycje bardziej wyczerpujące, ale dla mnie jako laika była to interesująca lektura, która pewnie zachęci mnie do zgłębienia tematu. I dzięki tej książce poznałam fanpage „polskie obozy mieszkaniowe”, za co bardzo dziękuję, bo to co się naśmiałam przeglądając ich posty to moje.
Zatkało mnie kiedy zobaczyłam jak wiele źródeł wykorzystał autor do napisania tej książki. Miałam raczej wrażenie, ze to książka napisana na podstawie zasłyszanego, gdzieś przeczytanego, nic konkretnego. Szkoda. Widzę, ze było solidne przygotowanie, ale jest brak umiejętności dobierania informacji. Chciałabym dużo dużo duuuuuuuużo więcej.
Książka nie wnosi absolutnie nic odkrywczego. Lekki i pobieżny opis sytuacji rynku mieszkaniowego w Polsce. Czyta się miło i szybko, ale nie pada tu ani jedno zdanie czy teza, których nie znaleźlibyśmy w innych opracowaniach w tym temacie.
Niby spoko ale nigdy tego nie skończyłam bo w połowie sobie uświadomiłam że większość tych rzeczy wiem i że autor nie robi dogłębnej analizy więc daje że przeczytałam ale w całości nie ;/
Tytuł clickbaitowy powoduje, ze automatycznie ocena idzie w dół o jedno oczko. Każdy, który oczekuje po tej pozycji listy najgorszych chwytów deweloperów mieszkań, może odpuścić pozycje. Tytułowego tematu jest może 20%. Reszta to statystyka, polityka, opinia o innych państwach. Książka bardziej o urbanizacji i to tylko w największych miastach. Kilka ciekawostek się znalazło na szczęście.
Widziałam największe umysły mojego pokolenia zniszczone przez patodeweloperkę.
Dobrze, że dyskusja o tym, jak mieszkamy, przechodzi do mainstreamu. Uważam jednak, że dzieje się to o wiele za późno i nasze miasta, o ile w ogóle zaczną, będą wychodzić z tego syfu przez następne 100 lat. Ja nie mam tyle czasu, wyniosłam się daleko, sarny wdupiają mi brzoskwiniowe drzewka, a ślimory sałatę, ale dopiero na wsi nabrałam poczucia, że już nie mieszkam w kurniku.
Może w Dziurach w ziemi nie ma wielu nowych informacji dla regularnych czytelników Pieingu czy Polskich Obozów Mieszkaniowych, ale dobrze, że są. Polecam wszystkim, którzy chcą zrozumieć, dlaczego nie możemy mieć ładnych rzeczy.
Rzetelne wprowadzenie do problemu budownictwa prywatnego w Polsce i tych bardziej jej tytułowych „patologicznych” przejawów. Książka raczej płytko ślizga się po tematach , ale jako wprowadzenie do problemu zdecydowanie wystarcza. Autor podaje na końcu bibliografię która zachęca do dalszego zagłębiania się w temat. Jedynym chyba minusem był brak jakichkolwiek zdjęć. Bardzo przydałyby się zwłaszcza kiedy autor przywołuje konkretne osiedla, czasem ciężko mi było je sobie zwizualizować i musiałam przerywać czytanie żeby znaleźć zdjęcia jakichś konkretnych inwestycji czy projektów.
Czytało się to nieźle do malo wnoszacej wzmianki o Patrycji Tuchlinskiej. Gdybym chciała poczytać Pudelka, to nie sięgałabym po reportaż. Słabe, niskie i żenujące.
Gospodarka mieszkaniowa jest jednym z poważniejszych problemów z jakimi będą mierzyć się nie tylko kolejne rządy w naszym kraju, ale przede wszystkim ludzie szukający własnego dachu nad głową. Reportaż Łukasza Drozdy miał przybliżyć czytelnikom nieprawidłowości występujące na polskim rynku mieszkaniowym, ale czy autorowi się to udało?
"Dziury w ziemi" faktycznie w dużej mierze poświęcone są najprawdziwszej patodeweloperce – upychaniu domów na jak najmniejszej powierzchni, przeludnieniu w polskich domostwach, mikroapartamentom, osiedlom budowanym z minimalną zieloną powierzchnią rekreacyjną. Warto jednak pamiętać, że rozpasanie deweloperów wynika z bardzo dogodnego dla nich prawa budowlanego. W takiej sytuacji chyba tylko głupi by nie skorzystał.
Im dłużej jednak zagłębiałam się w lekturę, tym więcej znajdowałam kwestii, które uznałabym za co najmniej sporne. Autor śmiało używa sobie na osiedlach grodzonych: “Bo na Zachodzie takich nie ma” (mam wrażenie, że w wielu rozwiniętych krajach znajdziemy takowe, ale kłócić się nie będę), przy okazji bardzo jednostronnie prezentuje to zjawisko. Autor nawet nie raczył zapytać, dlaczego mieszkańcy zamkniętych osiedli wybrali taką opcję. Wystarczającym wydało mu się zasugerowanie, że rozwiązanie jest głupie, szkodliwe dla wszystkich wokół i koniecznie trzeba je zlikwidować (choć sama argumentacja dlaczego, wydaje się nieco mętna i znowu – jednostronna). Może problemem nie są zamknięte osiedla, a fatalny plan zagospodarowania terenu, w którym ktoś nie przewidział skutków grodzenia w centrum miasta? Idąc tropem podanym przez Łukasza Drozdę – właścicielom domów jednorodzinnych również powinno zabronić się ogradzania własnej posesji, bo ktoś mógłby łatwiej dostać się na przystanek autobusowy albo szybciej dotrzeć do sklepu lub apteki?
Autor reportażu podejmując się jakiegoś tematu, ma dwie opcje. Jedną z nich jest rzetelne przedstawienie problemu i poprzestanie na tym. Drugą – próba znalezienia wyjścia z problemu. Bardzo naiwnym jest sugerowanie, bez głębszej analizy, że rozwiązania przyjęte w innych krajach (odmiennych mentalnie i gospodarczo) równie dobrze sprawdza się w Polsce. Jeszcze naiwniejszym jest tupanie nogą i postulowanie: “Niech KTOŚ COŚ z tym zrobi!” Kto i co? Nie wiadomo. Łukasz Drozda właściwie całą odpowiedzialność za taki a nie inny stan rzeczy przerzucił na deweloperów, całkowicie zapominając o niekompetencji urzędników, którzy powinni zadbać o dobrostan mieszkańców.
"Dziury w ziemi" oprócz chwytliwego tematu miały też spory potencjał. Niestety dobry pomysł został pogrzebany przez powierzchowne, anegdotyczne i niezbyt obiektywne przedstawienie problemu przez autora. Rzetelność reporterska wymagałaby przedstawienia różnych punktów widzenia, rozmów z mieszkańcami czy chociażby osobami odpowiedzialnymi za zagospodarowanie przestrzeni w miastach. Wielka szkoda, bo czytało się dość przyjemnie.